Arszan

  • Anna
  • Monday January 8, 2018

Arszan to wieś w Buriacji, którą łatwo przeoczyć, bo leży w odległości około 120 km od jeziora Bajkał, a do tego nie dojeżdżają tam pociągi. Na naszej trasie się jednak znalazła, bo zależało nam na miejscu, w którym można by trochę odetchnąć po wielu godzinach jazdy pociągami, ale też trochę pochodzić. Bo ile można tylko siedzieć i siedzieć?

 

Pomnik kozicy w ArszaniePOMNIK NA STRAŻY ARSZANU 

Arszan znany jest jako miejscowość uzdrowiskowa, choć znajdujące się tutaj sanatoria czasy świetności mają już dawno za sobą ;). Główną oś wsi stanowi przelotowa droga, przy której znajdują się wszystkie ważne punkty, w tym oczywiście dworzec autobusowy, poczta, wspomniane sanatoria i liczne restauracje. Bo mimo że w Arszanie mieszka około 2,5 tysiąca osób, to restauracji na pewno tu nie brakuje. Choć oczywiście raczej nie ma co nastawiać się na bardzo wyrafinowaną kuchnię. Mnie bardzo spodobało się jednak w miejscowej jadłodajni, w której czeburiaka można było zjeść za  70-80 rubli (ok. 4-5 zł), a do tego można było wybrać np. sałatkę z buraków z czosnkiem za 70 rubli. 

 Jadłodajnia w ArszanieTANIE I BARDZO SMACZNE JEDZENIE W ARSZANIE   

Arszan to nieduża, choć dość długa miejscowość. Dlatego obejść można go bardzo szybko. Zresztą do oglądania nie ma zbyt dużo. Zobaczyć można park zdrojowy i znajdujące się w nim sanatorium „Arszan”. W parku znajduje się też pomnik z portretami mieszkańców Arszanu, którzy zginęli w trakcie drugiej wojny światowej. Poza tym do obejrzenia jest jeszcze niewielki dacan. Można się też przespacerować wzdłuż rzeki Kyngyrga, żeby zobaczyć tworzone przez nią wodospady. I to by było w zasadzie tyle, jeśli chodzi o samą wieś. Ale Arszan jest świetną bazą dla osób chcących spędzić więcej czasu na chodzeniu po górach, gdyż leży u podnóża Tunkińskich Golców. W naszym wypadku sporym ograniczeniem był niestety czas. Dlatego naszym głównym punktem stało się zdobycie Piku Lubwi, czyli Góry Miłości.

 

Pomnik bohaterów wojny w ArszaniePOMNIK BOHATERÓW WOJNY 

Brama sanatorium ArszanBRAMA WEJŚCIOWA DO SANATORIUM ARSZAN 

Jeden z budynków sanatorium ArszanJEDEN Z BUDYNKÓW SANATORIUM ARSZAN

Dacan w ArszanieDACAN 

Wodospad na rzece KyngyrgaWODOSPAD NA RZECE KYNGYRGA

Szczyt Góry Miłości widać chyba z każdego miejsca wsi. Widać go było też z naszego pensjonatu. Mieszkająca w tym samym pensjonacie kobieta ostrzegła nas, że jeśli rano szczyt znajduje się za chmurami, to nie mamy co liczyć na zbyt ładny widok. Bo zanim dotrzemy na szczyt, chmur może być jeszcze więcej. Dlatego każdy ranek rozpoczynał się u nas od szybkiego spojrzenia w kierunku góry. Na szczęście trzeci i ostatni nasz poranek w Arszanie przywitał nas bezchmurnym niebem. A to oznaczało, że tego dnia czekała nas wspinaczka.

Pik Lubwi w ArszanieGÓRA MIŁOŚCI WIDZIANA Z SANATORYJNEGO PARKU


W drodze na Pik LubwiW DRODZE NA SZCZYT. RĘCE I NOGI MAM CAŁE ;)  

Góra może wydawać się niewysoka, bo szczyt znajduje się na wysokości około 2,2-2,3 tys. m, czyli niższej niż Rysy. Wysokość względna jest już jednak większa, gdyż pokonać trzeba 1,3 tys. m. Przewodniki radzą zabrać ze sobą duży zapas wody i nie kłamią, bo to naprawdę długa wyprawa. Żeby wejść na górę i z niej zejść pokonać trzeba kilkanaście km. W terenie płaskim taka odległość na nikim nie zrobiłaby raczej wrażenia. Inaczej jednak jest, kiedy idzie się pod górę. Nam pokonanie trasy w obie strony zajęło ponad siedem godzin, a wspinaczka okazała się rzeczywiście wymagająca. Parę razy wydawało się nam, że za zakrętem pojawi się szczyt. Za każdym razem okazywało się jednak, że trzeba iść dalej. Żaden specjalistyczny sprzęt nie był potrzebny, ale momentami było tak stromo, że trzeba sobie było pomagać rękami. Na szczęście widok był wart tych litrów wylanego potu. A ja dodatkowo miałam tę satysfakcję, że udało mi się zdobyć tę górę dokładnie rok po skomplikowanym złamaniu stawu skokowego, które skończyło się pięciomiesięcznym zwolnieniem.

 

Na szczycie Góry MiłościNA SZCZYCIE GÓRY MIŁOŚCI

 Na szczycie Góry MiłościWIDOK ZE SZCZYTU

Na szczycie Góry MiłościI JESZCZE JEDNA WIDOKÓWKA ZE SZCZYTU

Trudniejsze okazało się zejście, bo w tę stronę też było stromo, więc sporą część drogi w dół pokonywałam, opierając się o podłoże rękami, a czasami też miejscem, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę ;). Długa wędrówka po stromym terenie musiała dać o sobie znać, więc pod koniec niezbędnym rekwizytem okazał się znaleziony gdzieś po drodze kij. Na szczęście trasę w obie strony udało nam się pokonać bez żadnych uszczerbków, choć pod koniec zaczęło nam trochę brakować płynów. I to mimo sporych zapasów. Dlatego chyba nigdy nie zapomnę smaku soku pomarańczowego, wypitego na dole jednym tchem. A o smaku piwa wypitego chwilę później nie muszę już chyba wspominać ;).

 

Zejście z Góry MiłościTYLE SAMO KILOMETRÓW TRZEBA BYŁO POKONAĆ W DÓŁ... 

Piwo z widokiem na Pik LubwiZASŁUŻONE PIWO Z WIDOKIEM NA GÓRĘ MIŁOŚCI

Miejsca takie jak Arszan to świetna okazja, żeby zapomnieć na chwilę o wszystkich udogodnieniach cywilizacji. W naszym pensjonacie był co prawda internet, ale żaden z naszych telefonów nie był w stanie się z nim połączyć. Ja niestety od moich występów na Kamczatce, gdzie złamałam nogę, potrzebuję od czasu do czasu sieci, bo teraz już nikt z bliskich mi osób nie wierzy, że wszystko jest ok. Wszyscy potrzebują dowodów ;). Poza tym obiecałam rodzicom, że zdzwonimy się na Skype, jak już będę w Arszanie (oni też nie do końca ufają, że wszystko jest ok, jeśli dłużej się nie odzywam ;)). Internet udało mi się jednak znaleźć. Wystarczył spacer z komórką w ręku i włączonym czujnikiem wi-fi, żeby odkryć, że ktoś mieszkający w pobliżu sanatorium Arszan miał niezablokowaną sieć. Nasz pokój był wyposażony w toaletę i umywalkę, ale nie miał prysznica. Prysznic trzeba było brać na zewnątrz. Podwórkowy prysznic był wyposażony w grzałkę wody, ale niestety nie była w stanie nagrzać tyle wody, żeby wszyscy byli w stanie wykąpać się w ciepłej, więc pod prysznic chodziłam z wiaderkiem z ciepłą wodą. Bo mimo że jestem morsem, to woda pod prysznicem nie może być zimna i koniec!

 

Chłopcy z ArszanuDOM Z CHARAKTERYSTYCZNYMI NA SYBERII ZDOBIENIAMI OKIEN


Zabudowa ArszanuZIELEŃ I BŁĘKIT TO NAJCZĘŚCIEJ SPOTYKANE KOLORY ZABUDOWY 

Zabudowa ArszanuMALI MIESZKAŃCY ARSZANU NA PLACU ZABAW

O tym, z jakich udogodnień będziemy mogły korzystać w pensjonacie, i jak wszystko działa, opowiedziała nam wspomniana już wcześniej Rosjanka. Na początku wydawało nam się, że to ona odpowiada za zarządzaniem tym miejscem. Okazało się jednak, że odpowiedzialna za to Natalia wyjechała akurat na kilka dni. I dlatego przywitała nas Natasza, która w pensjonacie spędzała wakacje ze swoimi wnuczkami.  

Jako że czas spędzała z kilkuletnimi dziewczynkami, to chętnie korzystała z okazji, żeby porozmawiać z kimś dorosłym. Przy okazji jednej z naszych rozmów pojawił się temat konfliktu na Ukrainie. Sama nigdy staram się nie poruszać tego tematu, bo zwykle bywa drażliwy. Kobieta, która była już na emeryturze, wspomniała jednak, że jej syn mieszkał w Kijowie, gdzie pracował dla międzynarodowej korporacji. Opowiedziała nam, że syn namawiał ją na przeprowadzkę do Kijowa. Przez moment rozważała nawet wyjazd, ale jak sama stwierdziła, cieszyła się, że jednak nie wyjechała, „bo byłaby jedną z pierwszych osób, które by zawisły na sznurze” i to tylko dlatego, że jest Rosjanką. W trakcie moich pobytów w Rosji i byłych republikach radzieckich zdarzało się, że ktoś poruszał temat konfliktu. Osoby o rosyjskim pochodzeniu zazwyczaj mówiły, że nie mam tam żadnej wojny, a zachodnie media przedstawiają sytuację w złym świetle. W tym wypadku było jednak inaczej, i to mimo że naszym rozmówcą była osoba ze starszego pokolenia. Natasza była bowiem bardzo ostrożna w stawianiu jednoznacznych sądów i ewidentnie nie było jej lekko z sytuacją na Ukrainie. Zwłaszcza że rozważała wyjazd tam.

 Ołtarzyk w ArszanieJEDNO Z MIEJSC KULTU W ARSZANIE 

W trakcie jednej z rozmów Natasza spytała, czy nie mamy ochoty na barszcz czerwony, który ugotowała specjalnie dla swoich wnuczek, ale jako że wyszło go za dużo, to zaproponowała go nam. Niezręcznie było nam się zgodzić, więc powiedziałyśmy, że mamy ze sobą dużo jedzenia. Dlatego kolejnego dnia po prostu przyszła do nas z garnkiem barszczu. Oczywiście nie oczekując niczego w zamian, ale do tego akurat przywykłam w trakcie licznych wyjazdów do Rosji :). Dlatego naszego ostatniego wieczora udałyśmy się do jej pokoju z dwiema małymi buteleczkami przywiezionej z Polski smakowej nalewki i gumami rozpuszczalnymi dla dziewczynek. I jak to zwykle w Rosji bywa, pani Natasza bardzo podziękowała nam za te prezenty i przeprosiła, że ona nie ma dla nas nic w zamian, że to bardzo miło z naszej strony itd. Nieważne, że wcześniej poczęstowała nas domowym barszczem, bo to zrobiła po prostu z dobrego serca i z troski o turystki z zagranicy :).  

 

Drewniane rękodzieło w ArszanieŁAWKA CZY RZEŹBA?